Gdzie warto zjeść obiad na Teneryfie

W tym wpisie podzielimy się z Wami wskazówkami gdzie warto zjeść obiad na Teneryfie, a które miejsca należy omijać szerokim łukiem.

Tapas

Urzekły nas. Swoją rozmaitością i prostotą zarazem. Szybko odpuściliśmy obiady w formie, w jakiej znamy je z Polski, i przesiedliśmy się na tapas. Tapasy to takie małe przekąski podawane do piwa, Sangrii i wyskokowych koktajli. Podaje się je na ciepło lub zimno. Mogą być mięsne, rybne, warzywne, marynowane, smażone, pieczone, gotowane, surowe. Do tego w Costa Adeje knajpy prześcigają się w ofertach na nie: trzy za dwanaście, pięć za piętnaście, osiem za dwadzieścia i tak dalej i tak dalej. Do tego przed każdą restauracją stoi naganiacz, któremu ciężko jest odmówić, więc nieasertywnie spróbowaliśmy tapasów w dwóch miejscach, położonych centralnie jedno obok drugiego i szybko odkryliśmy, że Costa Adeje rządzi się własnymi prawami.

Plastik nad brzegiem oceanu

Idąc promenadą na każdym kroku straszyły nas wielkie bilboardy: z menu, z ofertami dnia, z promocjami na zestawy, na tapasy. Wyglądało to podle, i nie zachęcało do wejścia do środka. Zwłaszcza, że do każdej restauracji znajdującej się wewnątrz budynku przyczepiony był lateksowy namiot znajdujący się na zewnątrz. Taka teneryfska forma ogródka piwnego i tak knajpa przy knajpie. Wyglądało to źle, a na samą myśl że mamy usiąść w tym inkubatorze przy 30 stopniowym upale na zewnątrz, nasze ciała krzyczały: fajnie, ale nie! Przeszliśmy więc tę promenadę wzdłuż i wszerz, i poddaliśmy się. Kondomiaste inkubatory to część teneryfskiego krajobrazu, folklor taki. Niby masz przed sobą widok na ocean, ale nad głową i po bokach otacza się plastik. Przykre to.

Syn stryja, wujek brata żony

Nasza kapitulacja dokonała się vis a vis naganiacza, więc daliśmy się nagonić do zjedzenia pierwszych w życiu tapasów w Meson Silver Spoon. Z karty wybraliśmy ich sześć, do tego dzban Sangrii – wina zmieszanego z sokami i świeżymi owocami. Co ciekawe, w tych restauracjach przy plaży panuje niesamowity przerost zatrudnienia, jakiego próżno szukać w innych częściach globu. Jest osobny pan, który nagania i na ogół nie robi tego w pojedynkę. Zazwyczaj jest ich dwóch, mimo że długość obszaru na którym naganiają nie przekracza 10 metrów. Następnie jest pan, który odbiera nagonionych od naganiacza i prowadzi ich do stolika. Kolejny przynosi menu, następny ustawia przed gośćmi kieliczki i sztućce. Jeszcze inny donosi napoje, kolejny jedzenie, a na koniec ktoś zupełnie inny przynosi rachunek i pożegnalnego kielicha. Nie wiemy, czy to taka tradycja, koligacje rodzinne czy może jednak doskonale przemyślana strategia prowadzenia restauracji? Ale wróćmy do jedzenia.

Jedzą, piją

Zamówiliśmy sześć tapasów, wybranych spośród szesnastu: papas arrugadas (ziemniaki gotowane w mundurkach, w mocno osolonej wodzie), hiszpańskie krokiety, mule w sosie marinara, chistorra (czerwone kiełbaski czosnkowe), pulpety mięsne i sałatkę z kalmarem. Oprócz krokiecików i pulpecików, które smakowały jak mrożone gotowce, reszta była ok. Jak widać na zdjęciu, mimo że tapas to przekąska, to porcje są spore, dlatego świetnie sprawdzają się jako zamiennik obiadu. Zwłaszcza przy tak wysokich temperaturach w ciągu dnia.

Na koniec dostaliśmy po kielichu likeru bananowego i gdyby silniejszy nie powiedział w pewnym momencie stop, to pan by polewał i polewał. Zdziwiło nas to, bo nie doliczyli nam tego do rachunku, a pan gotów był lać do rana, przednio ubawiony tym, że na dnie kielicha silniejszego widniała grafika gołej babki, a u ładniejszej goły facet.

 Wariacje na temat paella

Następnego dnia udaliśmy się w to samo miejsce, tylko obok, jak kolwiek to brzmi, do Da Angelo. Czyli pod kolejny namiot, obok namiotu, w którym jedliśmy dzień wcześniej. Gdy już korowód usadzających nas, polewających, odnoszących, donoszących nam ludzi ustał, zamówiliśmy zestaw pięciu bruschett, papryczki padron i zaellę. Pierwsze dwa dania zjawiły się błyskawicznie. Bruschetty podano z tuńczykiem, łososiem, szynką, zapiekanym serem i anchoise oraz krewetką. A zielone papryczki padron hipnotyzowały nas swoim kolorem. Obydwa dania ok.

Z kolei zaella nas rozwaliła na łopatki. Był to gulasz rybny z owocami morza, w tym dwa rodzaje muli, krewetki, trzy rodzaje ryby, czosnek, marchewka, ziemniaki, pomidory. Całość zapieczona w wielkim ceramicznym naczyniu, jeszcze gorącym od pieca. Mega pyszne, obfite danie!

Wyrafinowana forma fast foodu

Reasumując, większość knajpek przy promenadzie to taka trochę bardziej wyrafinowana forma fast foodu. Dania są robione z gotowych, mrożonych produktów, żeby taniej, żeby szybciej, żeby klient zbyt długo nie czekał. I ciężko jest stwierdzić, czy to ignorancja restauratorów, bo w turystycznych miejscowościach na jednego niezadowolonego klienta przypada niczego jeszcze nie świadomych pięciu kolejnych. Czy, jak ktoś kiedyś tłumaczył zszokowanej Magdzie Gessler, że to klient wymusza smażone we fryturze, bo lubi (w tym wypadku mrożone i odgrzane w mikrofali). Ale tak to już jest w tym Costa Adeje. I jeden wpis dwóch czepialskich Polaków tego nie zmieni. Zaella w Da Angelo była naprawdę pyszna, ziemniaczki, mule, sałatka i sangria w Meson Silver Spoon też. I nie ma sensu tracić czasu na łażenie od knajpy do knajpy by znaleźć coś fajnego. One wszystkie serwują jedno i to samo, czasem tylko w różnej cenie.

Meson Silver Spoon
Costa Adeje, Prowincja Santa Cruz de Tenerife, Hiszpania
https://www.facebook.com/pages/Meson-Silver-Spoon/437171806619467

Da Angelo
Calle Valencia, 4, Costa Adeje, Canary Islands, Spain
https://www.facebook.com/pages/Panuozzo-da-Angelo/253453954686351?rf=363608287393556

Dodaj komentarz