W okresie między Świętami a Sylwestrem zapragnęliśmy odmiany. Przejedzeni dobrodziejstwem kuchni polskiej, i to tej w najlepszym wydaniu, serwowanej w rodzinnych domach, uznaliśmy, że nic tak nie przełamie smaku barszczu z uszkami, pierogów z kapustą i grzybami, czy kapusty z grochem jak … kuchnia orentalna! Jak szaleć, to szaleć. Tego dnia nasz wybór padł na Bar Orientalny Phuong Dong Bojki. Po pierwsze byli jedną z nielicznych restauracji czynną w drugim dniu Świąt. Po drugie mieli całkiem spoko opinie na jedym z portali z gatunku „zamawianie przez klikanie”, dlatego postanowiliśmy spróbować.
Zamawianie przez klikanie
Tak się składa, że mamy dosyć spore doświadczenie w tym temacie. Wielokrotnie zmęczeni codziennymi obowiązkami nie mieliśmy już siły na zrobienie zakupów, stanie w niekończącej się kolejce do kasy, a wszystko po to, by po kolejnej godzinie sterczenia przy garach móc wreszcie w tempie ekspresowym dosłownie połknąć wszystko to, co tak pieczołowicie przygotowaliśmy. Nie oszukujmy się, człowiek głody połyka bez gryzienia. A wcześniej robi najgłupsze zakupy w życiu, bo spragniony energii mózg nagle zaczyna wariować i człowiek ma ochotę na wszystko co tylko znajduje się w jego polu widzenia. Zupełnie jak kobieta w ciąży, albo dziecko w sklepie z cukierkami. Dlatego portale, które umożliwiają takim zagonionym ludziom jak my zamówić jedzenie za pośrednictwem zaledwie kilku kliknięć myszką, stanowią prawdziwe wybawienie. Ale mają też swoje ciemne strony.
Zimne jedzenie i rozmokłe frytki
Jak wszędzie, są restauracje i restauracje. Z tą tylko różnicą, że gdy w realu człowiek zawita pod strzechę z natury podłego miejsca, to może on po prostu wstać od stołu i wyjść. Zamawianie przez klikanie takiej opcji niestety nie posiada. A to czasami okazuje się być dosyć bolesnym doświadczeniem. Największą zmorą zamawiania jedzenia na dowóz jest sam czas dostawy. Mimo, że minutę po złożeniu zamówienia zamawiający otrzymuje wiadomość sms z przewidywanym czasem dostawy, to słowo przewidywany jest słowem kluczem. Wielokrotnie zdarzało się nam czekać na jedzenie nie obiecane 90 minut, lecz dwie, czasem nawet trzy godziny. I o ile mała obsuwa czasowa jest zupełnie zrozumiała, w końcu żyjemy w wiecznie zakorkowanym mieście, tak półtoragodzinne opóźnienie jest po prostu grubym nietaktem. Tym bardziej, że na ogół ma ono duży wpływ na jakość dostarczonego jedzenie. Rozmokłe frytki, zimna gumowa pizza, makaron który wchłonął w siebie cały sos czy zupę to standard. Standard, z którego zdają się nic sobie nie robić właściciele owych restauracji. Wiadomo, komu po trzech godzinach czekania na jedzenie będzie się jeszcze chciało wsiąść w samochód i pojechać z piekielną awanturą do restauracji? Tym bardziej, że na ogół zamykają się one chwilę po lub przed otrzymaniem opóźnionego zamówienia.
Powiew orientu
Jak już wspomnieliśmy na początku, chcąć przełamać świąteczne smaki, zdecydowaliśmy się na Phuong Dong, czyli orient – dosłownie i w przenośni. A że tego dnia niewiele restauracji oferowało swoje usługi, wybraliśmy Bar Orientalny Phuong Dong Bojki. Postanowiliśmy spróbować, chociaż początki były trudne, a to za sprawą nazw własnych potraw. O ile kurczak z bambusem i grzybami, czy w sosie curry nie budziły naszych wątpliwości, o tyle nazwy własne dań wymagały od nas włożenia w ich zamówienie nieco więcej wysiłku. Mówiąc wprost: googlowaliśmy co to takiego kurczak po seczuańsku, wietnamsku czy w wersji GONG-BAO. A gdy wreszcie udało się nam rozgryźć tajniki menu, złożyliśmy zamówienie. Pozostało tylko czekać.
Szybko, smacznie i do powtórzenia
Jedzenie dotarło do nas w określonym smsem czasie, co było miłą odmianą. A jeszcze milszą było to, że naprawdę apetycznie pachniało! Pierożki po chińsku (5 sztuk na porcję) i sajgonki (2 sztuki, plus ryż i surówka z białej kapusty) po prostu rozpływały się w ustach. Dobrze doprawiony farsz i pyszne ciasto. Następnie kurczak po seczuańsku, w dość pikantnym sosie, ale nie na tyle by rozpuszczać metalowe sztućce. Za to z dodatkiem białego ryżu, który całkiem nieźle neutralizował ową pikantność i surówką. Porcja spokojnie do podziału na dwie osoby. A na koniec przepyszny kurczak w cieście kokosowym. Czyli widoczne na zdjęciu obok kuleczki, których smak jest po prostu nie do opisania. I mówi wam to ładniejsza połowa tego bloga, która fanką kokosa nie jest, ale kuleczki wciąga aż się uszy trzęsą!
Reasumując
Z całym szacunkiem do azjatyckich restauracji w Krakowie, ale w większość z nich po prostu cuchnie. Sorry, ale wystarczy wejść do środka na chwilę, by potem przez cały dzień każdy kto nas mija wiedział, że jadło się chińszczyznę. Tak samo jest z zamawianiem przez klikanie: śmieci z opakowaniami trzeba wynieść zaraz po zjedzeniu ich zawartości. Inaczej przechodząc obok można się przewrócić. Ale z Bar Orientalny Phuong Dong Bojki jest inaczej. Jedzenie jest pachnące i smaczne, dlatego polecamy wam to miejsce, na zdrowie!
Bar Orientalny Phuong Dong Bojki
ul.J.Bojki 4, Kraków
http://bar-orientalny.pl/pl/j-bojki-4/menu.html
Prawda!!! nie śmierdzi ani nie pachnie!!! Bo jedzenie w Bar Orientalny Phuong Dong nie ma smaku. Nie ma nic wspólnego z „chinką”.
Nawet sos „słodko-kwaśny” jest rozcieńczony. Kurczak w cieście jest mielony!!, nie doprawiony, ryż bez smaku!
Zamówiliśmy 1 raz i więcej nie zamówimy.
Szczerze nie polecam.
Przykro nam to słyszeć. Nasz wpis jest ze stycznia 2018 roku, wtedy była to naprawdę jedna z lepszych chińskich restauracji w jakich jedliśmy. Od tamtej pory minęły ponad dwa lata, może faktycznie coś się zmieniło, nie mieliśmy w ostatnim czasie możliwości sprawdzenia tego.
Ciekawi mnie, jakie inne restauracje oferują równie dobrą jakość i obsługę w dostawie? Może macie swoje ulubione miejsca, które polecacie?