Tokaj – w tym wpisie podzielimy się z Wami wskazówkami, gdzie warto zjeść w Tokaju. Uwaga – godziny otwarcia w necie nijak mają się do faktycznych godzin otwarcia restauracji. Najlepiej jest więc podejść w dane miejsce, żeby sprawdzić czy jest ono czynne. Dodatkowo, w poniedziałki i wtorki dużo miejsc jest zamkniętych przez cały dzień. A niektóre w ogóle nie otwierają się poza sezonem. Nie wszędzie też zapłacicie kartą. No i trzeba pamiętać o napiwku, który jest tu w dobrym tonie, jeżeli nie został z góry doliczony do rachunku.
Restauracja Bacchus
W restauracji Bacchus znaleźliśmy słynną klasykę węgierskiej kuchni, mianowicie gulasz – do wyboru wieprzowy lub wołowy. Była też opcja zamówienia go w kociołku, figurował on wtedy w karcie jako zupa (obok zup rybnych, rosołu i zupy z kluseczkami z wątróbki). Do tego halaszle, czyli zupę z ryb rzecznych (np. karpia czy suma). I pieczeń po węgiersku z gałuszkami (kluseczkami przypominającymi smakiem i formą słowackie haluszki). Co nas zaskoczyło, to menu w języku polskim i pani kelnerka, nie Polka, a mówiąca bardzo dobrze po polsku. Na ścianie za naszymi plecami wisiało oprawione w ramę słynne historyczne przysłowie: „Polak, Węgier dwa bratanki…„. Czuliśmy się tu naprawdę dobrze – miła obsługa, smaczne jedzenie. W skrócie: smaczne jedzenie, duże porcje, poradzicie tu sobie bez znajomości języka, nie zapłacicie kartą, napiwki nie są doliczane do rachunku który na Węgrzech powinien wynoscić 5-10% sumy rachunku, koszt kolacji dla dwóch osób to około 10 000 forintów (1x zupa, 2x drugie danie, butelka wina).
Restauracja Toldi
Kolejnym odwiedzonym miejscem była restauracja Toldi, stanowiąca część hotelu i spa o tej samej nazwie. Gdyby ktoś z was potrzebował się zrelaksować, to w hotelu znajduje się grota solna, jacuzzi, basen i sauna. My skupiliśmy się na jedzeniu. W restauracji spróbowaliśmy gulaszu (wiadomo), lokalnych gałuszków podanych nie jako dodatek, lecz jako osobne danie, z twarogiem, kwaśną śmietaną i skwarkami z boczku. Do tego po talerzu zupy z leśnych grzybów. Mega dobre, świeże, dobrze doprawione no i obsługa, kelnerzy zgięci w pół, nieba by przychylili swoim gościom. Dodatkowo, dość obszerne menu, nawet jeśli chodzi o samą zupę rybną – występowała tu w kilku wariantach (wg gatunku – karp, sum – albo miejsca – z Cisy lub Tokaju). W skrócie: zupki małe, za to drugie danie wielkie, obsługa mówi po angielsku, ale menu jest też po polsku, zapłacicie kartą, napiwek 10% doliczony do rachunku, koszt kolacji dla dwóch osób to około 7 500 forintów (2x zupa, 2x drugie danie, cztery lampki wina i woda).
Restauracja Horgony Etterem
Do restauracji Horgony Etterem przyjechalismy samochodem, bowiem restauracja ta mieści się ponad kilometr od centrum Tokaju (tak, lenistwo to nasze drugie imię), tuż nad brzegiem rzeki Cisa. To co nas urzekło, to ilość dań z ryb. Odmian samej zupy rybnej (halaszle) było kilka, a każdą z nich dodatkowo można było podrasować makaronem lub śmietaną i cytryną. Zupa z karpia, zupa z suma, zupa z karpia i suma, zupa bez kawałków ryby. Do tego rosół, grzybowa, zupa z makaronem z wątroby czy zupa owocowa (dwie ostatnie bardzo popularne w tym regionie, do znalezienia praktycznie w każdej restauracji). My skusiliśmy się na gulasz rybny z suma z makaronem (klasyczne turos csuszaval, czyli makaron łazanki z serem twarogowym) i tokajską wersją chips&fish (panierowany filet z suma z frytkami, ryżem i sosem tatarskim). Bardzo dobre dania, w fajnym miejscu, przyjemny klimat na popołudnie. W skrócie: porcje duże, obsługa nie mówi ani po angielsku ani tym bardziej po polsku, napiwek nie jest doliczony do rachunku, zapłacicie kartą, koszt obiadu dla dwóch osób to około 5 000 forintów (2x drugie danie, 2x woda).
Restauracja Bonchidai Csarda
Kolejną przyrzeczną restauracją była restauracja Bonchidai Csarda. Tutaj udaliśmy się na kolację i było jakoś dziwnie. Niby jedzenie smaczne, ale nie czuliśmy się zbyt komfortowo, może za sprawą małomównego kelnera? Nie wiemy, czy jego małomówność wynikała z wrodzonej nieśmiałości, braku znajomości angielskiego na takim poziomie, aby mógł swobodnie komunikować się z nami? A może faktycznie byliśmy tam niemile widziani? Ciężko powiedzieć. Jeśli chodzi o samo jedzenie, to jak wszędzie: zupy, ryby, gulasz. Silniejszy wybrał gulasz z gałuszkami a ładniejsza smażony ser (trappista sajt) z frytkami i sosem tatarskim. Co ciekawe, do smażonego sera używa się na Węgrzech sera produkowanego wg tradycji francuskich Trapistów – czyli pół twardego sera wytwarzanego z krowiego mleka. Smaczne, ale bez jakiegoś specjalnego wow. W skrócie: porcje i ceny jak wszędzie, zapłacicie kartą, nie pamiętamy czy napiwek został doliczony do rachunku czy nie, koszt kolacji dla dwóch osób to około 5 000 forintów (2x drugie danie, 2x lokalne piwo).
La Bor Bistro
La Bor Bistro – to całkiem ciekawa miejscówka w samym centrum Tokaju. Co niespotykane w innych restauracjach, mają u siebie lunch menu, które obowiązuje przez cały tydzień, a w nim do wyboru: 3 przystawki, dwa dania główne i deser. W przystawkach m.in. dwie zupy, w daniach głównych policzki i kaczka, a na deser ryżowy puding. Dania można zestawić po swojemu i zamówić dwa za 1 250 forintów za zestaw lub trzy za 1 500 forintów. My wybraliśmy panierowane wieprzowe móżdżki, podane na zimno z zieleniną oraz zupę paloc (palocleves), która była przepyszna i bardzo lekka. Na drugie policzki z kaszą i grochem oraz kaczkę z kapustąi makaronem. Wszystko bardzo nam smakowało, chociaż tak naprawdę nie miało nic wspólnego z kuchnią lokalną. Jednak polecamy to miejsce, jeżeli na chwilę chcecie zrobić sobie przerwę od gulaszu i ryby. W skrócie: poza lunch menu ceny jedzenia i wina wyższe niż w pozostałych restauracjach, małe porcje, zapłacicie kartą, nie pamiętamy czy napiwek został doliczony do rachunku czy nie, koszt obiadu w opcji lunch menu dla dwóch osób to około 3 500 forintów (2x lunch menu w opcji z dwoma daniami za 1 250 forintów od osoby, 2x lampka wina), trochę się wyczekacie na rachunek.
Krótka przypowieść o Langoszu
Na koniec krótka opowieść o dwóch miejscach w Tokaju, w któych spróbowaliśmy Langosza. Takiego klasycznego, który poleciła nam właścicielka naszej winnicy, czyli z serem, czosnkiem i śmietaną. Pierwsze z tych miejsc, Park bufe, znajduje się przy rzece, zaraz za rondem idąc od centrum. Zapowiadało się ono całkiem dobrze, bo i duża kolejka i panie sprzedawczynie uśmiechnięte. Gorzej z samym systemem obsługi – niestety uśmiechnięte panie nie mają żadnej kontroli nad tym od kogo przyjmują zamówienie i kasę, a komu i w jakiej kolejności je wydają. A wystarczyłoby tak niewiele, na przykład dawać ludziom kwit z numerem zamówienia? Z angielskim też na bakier, więc w sumie na nasze langosze czekaliśmy ponad 30 minut. W międzyczasie swoje placki dostali i ci którzy przyszli po nas i ci którzy przyszli po nich. Słabo wyszło. Drugie miejsce, Langos-mester, jest przed rondem (idąc od centrum) i zdecydowanie jest naszym faworytem, nie tylko ze względu na powyższą sytuację, ale i smak oraz uprzejmość obsługi i bardzo dobrą znajomość angielskiego. Langosze były chrupiące, świeże, smaczne, dobrze doprawione. Polecamy wybrać Langos-mester. Koszt jednego langosza z serem, czosnkiem i śmietaną to 750 forintów (w Park bufe 700 forintów).
Kawa?
Jeśli chodzi o kawę, to spróbowaliśmy jej w trzech miejscach. Pierwszym była cukiernia Halasz Cukraszda. Dziwne miejsce, w środku dwie gabloty z ciastkami, każde z kremem albo jakąś masą, estetyką przypominające lata osiemdziesiąte. Do tego pani nie mówiąca po angielsku, średnio uprzejma. Słowem się nie odezwała, gdy na koniec sprzątaliśmy po sobie ze stolika, ani do widzenia, ani…. Kawa średniej jakości, wszystko wydane na plastikowej tacce. Nie wróciliśmy tam już.
Drugim miejscem, które od razu stało się naszym faworytem była kawiarnia Tokaji Kaveporkolo Manufaktura es Kavehaz. Po pierwsze obsługa – dwóch miłych panów i pani, wszyscy mówiący po angielsku. Po drugie naprawdę dobra kawa no i ciacha – brownie, cantuccini, owocowa tarta i ciacha z czekoladą. Po trzecie wina – wszystkie z pobliskiej winnicy Erzsebet Pince. Nasze ulubione to słodkie 150 gramm z 2007 roku – szkoda, że w dniu wyjazdu ostała się tylko jedna butelka. Po trzecie wystrój – ładnie, czysto.
Ostatnim miejscem była barka Tokaji Yacht Club Cafe & Bar. Kawa spoko, lemoniada spoko, widoki spoko. Do tego pani była na tyle miła, że sama z siebie przyniosła nam kocyki, gdy ładniejsza próbowała schować się cała w swojej mało obrzernej kurtce, łącznie ze stopami i czubkiem głowy.
W skrócie? Polecamy Wam Tokaj, to naprawdę fajna miejscówka dla lubiących małe miasteczka i wino. W poniedziałki i wtorki ciut wymarłe, ale od środy zjeżdżają się tam ludzie – głównie Polacy, Niemcy, Czesi, lokalesi i uliczni grajkowie. I wtedy miasteczko zaczyna tętnić życiem, aż do kolejnego poniedziałku.
Jedna myśl na temat “Tokaj – gdzie warto zjeść”