Za oknem zimno i leje, więc naszła nas ochota na coś bardzo rozgrzewającego. A nic tak dobrze nie robi na jesienną chandrę jak aromatyczna kuchnia indyjska. I tak od słowa do słowa tym razem postanowiliśmy wybrać się kawałek dalej niż do sąsiadującej z naszym blokiem restauracji, i trafiliśmy do restauracji Zayka na krakowskim Podgórzu. Ale łatwo nie było. Problem z dojazdem, problem z parkowaniem. Mało zachęcające drzwi, ale po kolei.
Pierwsze wrażenia
Dojeżdżając do Limanowskiego szybko zorientowaliśmy się, że krakowski zarząd dróg skutecznie zatroszczył się o to, by pod restauracją Zayka nie dało się zaparkować samochodu. Jadąc od strony Ronda Matecznego, po drodze czeka was cała masa zakazów skrętu. Wymusza to na was dojazd aż do skrzyżowania ulic Wielickiej z Powstańców Śląskich. Na tym skrzyżowaniu niestety musicie zawrócić w stronę miniętej chwilę temu już restauracji. Następnie dobrych kilkanaście minut spędzicie na szukaniu miejsca parkingowego w jednej z bocznych uliczek. Znajdują się one zupełnie nie po tej stronie po której znajduje się Zayka. Gdy uda wam się już zaparkować, czeka was jeszcze niełatwa przeprawa przez pasy, po których jeżdżą tramwaje i niechętnie ustępujące pierwszeństwa pieszym samochody. Ale gdy już pokonacie wszystkie te przeszkody i staniecie pod drzwiami restauracji Zayka, nie zniechęcajcie się.
Eksplozja zapachów
Miejsce to może nie wygląda z zewnątrz zbyt urodziwie, ale gdy tylko otworzycie drzwi w wasze nozdrza uderzy wspaniały zapach aromatycznych indyjskich przypraw, co tylko utwierdzi was w przekonaniu, że tutaj jednak się gotuje, a nazwa restauracji (Zayka = smak), to nie tylko pusty frazes. Od środka, restauracja Zayka składa się z dwóch sal. Jest tu miło i kameralnie, na ścianach cegła i zdjęcia z Indii, proste stoły i krzesła. My usiedliśmy w salce na prawo od wejścia, bo była pusta w przeciwieńswie sali umiejscowionej na wprost drzwi. Jednak niedługo cieszyliśmy się własnym towarzystwem, bowiem chwilę po nas do stolika obok dosiadło się dwóch anglojęzycznych Hindusów, co w jakiś sposób nas ucieszyło. Skoro lokalesi tu jedzą, to musi być smacznie.
Zayka poleca
Z karty, która na pierwszy rzut oka wydała się nam ogromna, szybko odrzuciliśmy przystawki, dania z ryb oraz potrawy wegetariańskie i stanęliśmy przed wyborem pomiędzy dobrze nam już znanymi klasykami kuchni indyjskiej takimi jak np. chicken butter, curry czy dania z pieca tandoori, a potrawami które sama Zayka zachwala jako specjalność zakładu. W koncu zdecydowaliśmy się na drugą opcję i zamówiliśmy mutton rezala oraz mutton biryani. Do tego chlebek naan i ryż basmanti. Do picia mango lassi i masala chai, oraz miseczkę z dal fry dla ładniejszej połowy tego bloga, znanego też jako największego w Polsce zupomaniaka. Co ciekawe, wszystkie dania w karcie mają przy sobie papryczkowe oznaczenia, a ich stopień pikantności można tylko zwiększyć, zgodnie z życzeniem klienta, ale nigdy zmniejszyć. Ale wróćmy do jedzenia…
Ciekawe połączenia
Jak już wspomnieliśmy, naszą przygodę z Zayka zaczęliśmy od pysznej, lekko pikantnej, aromatycznej i bardzo rozgrzewającej zupy z żółtej soczewicy – dal fry. Jej smak wzbogacono sporą ilością kminku, kolendry, pomidorów i cebuli. To jedna z tych zup, które chciałoby się powtórzyć w własnym m-ileś-tam. I pewnie tak też się stanie. Następnie otrzymaliśmy nasze dania główne – mutton biryani oraz mutton rezala. Pod tymi tajemniczymi nazwami kryje się nic innego jak baranina, ale przygotowana i podana na dwa różne sposoby. Silniejsza połowa tego bloga zamówiła mutton rezala, czyli baraninę z jogurtem gotowaną w paście z maku oraz orzechów nerkowaca. Do tego ryż basmanti oraz chlebek naan. I mimo, że wizualnie danie to pozostawia trochę do życzenia, to jednak broni się smakiem. Owy sos ma w sobie delikatny posmak musztardy, co fajnie komponuje się z mięciutką baraniną, do tego jest idealnie kremowy i doprawiony, ale nie pikantny (tylko jedna papryczka w karcie przy tym daniu).
Degustacji ciąg dalszy
Z kolei ładniejsza połowa tego bloga poszła o krok dalej (dwie papryczki), zdecydowała się na mutton biryani, czyli serwowane tylko w weekend jednogarnkowe danie, które składa się z marynowanej baraniny ugotowanej razem z ryżem basmanti, przyprawami, szafranem i prażoną cebulką. I mimo tak obiecującego wstępu, to ostatnie danie jednak nie przypadło nam do gustu – zbyt suche i jendak dość ostre. Zabrakło nam w nim łącznika, spoiwa które łączyłoby smak pysznego miękkiego mięsa i sypkiego ryżu. Niby dostaliśmy to tego jogurt z ogórkiem, ale to nie było to.
Na pożegnanie
Na koniec zostaliśmy poczęstowani ziarnami wsypanymi do pięknej, bogato zdobionej skrzyneczki, które swoim wyglądem przypominały ziarna żyta a smakowały jak… lukrecja! Ponoć w Indiach to całkiem popularna alternatywa dla odświeżających po posiłku oddech gum do żucia. Nie zapamiętaliśmy nazwy tego cuda, ale Internet twierdzi, że mógł to być anyżek, chociaż wydaje nam się że pani kelnerka użyła zupełnie innej nazwy. Nie mniej to smakowe doświadczenie nie wszystkim przypadnie do gustu. Owszem odświeża oddech, ale prawda jest taka, że nie każdy jest fanem lukrecji.
Restauracja Zayka,
ul.Limanowskiego Boleslaw 46, Kraków
https://www.facebook.com/zaykaIndianRestaurant/